Gadżety trenera. Must have czy zbędny dodatek?

Przeglądając różne strony z materiałami dla trenerów, coraz częściej napotykam różnego rodzaju pomoce naukowe, które mają uatrakcyjnić przebieg szkolenia i proces uczenia się. Należy jednak zadać pytanie, czy te rekwizyty są niezbędne i czy rzeczywiście musimy je stosować. Niektórzy entuzjaści stwierdzą: „Oczywiście, przecież po to je mamy”. U innych coraz wymyślniejsze gadżety mogą budzić obawę, że będą odciągać uwagę uczestników od tematu i przebiegu szkolenia.
Gadżety szkoleniowe, a właściwie[1] rodzaj środków dydaktycznych, są w Polsce coraz bardziej rozpowszechnione. Mamy karty, gry, kości, opowieści itp. Coraz częściej trenerzy wykorzystują też rekwizyty, których przeznaczenie było pierwotnie zupełnie inne. Sama, szkoląc kiedyś z dress code’u, zamawiałam u krawcowej specjalizującej się w ubrankach dla lalek zestawy garsonek i sukienek dla lalki Barbie, która razem z Kenem była ważnym rekwizytem podczas szkolenia. W trakcie zajęć z empatii wykorzystywałam zaś obieraczki do jabłek i młotki, a na zajęciach dotyczących talentów Gallupa – rolki po papierze toaletowym czy rurki do napojów. To, co i jak zastosujemy, właściwe zależy przede wszystkim od naszej wyobraźni i celów szkolenia lub danego ćwiczenia.

W Polsce coraz więcej osób zachęca do pracy z gadżetami. Robi to m.in. Małgorzata Leduchowska, która jest akredytowanym przez International Coach Federation coachem na poziomie Professional Certified Coach (PCC), trenerem biznesu oraz założycielką grupy Gadżetowanie (http://www.malgorzataleduchowska.pl/). Na potrzeby tego tekstu zadałam Małgosi kilka pytań.
Monika Gromadzka: Małgosiu, kim jesteś? Czym się zajmujesz w pracy zawodowej?
Małgorzata Leduchowska: Z wykształcenia jestem socjologiem, jednak w życiu tak mnie pognało, że wykonywałam szereg różnych prac: od asystentki posła na Sejm RP, przez wykładowcę i telesprzedawcę, a skończywszy na trenerze i coachu. Obecnie jedną moją gałęzią aktywności zawodowej są szkolenia miękkie (sprzedaż, telesprzedaż, asertywność, komunikacja itp.), a drugą właśnie coaching i to jemu w większości oddałam swoje serce, wykorzystując te kompetencje również na sali szkoleniowej.
MG: Jak to się stało, że zostałaś gadżeciarą?
ML: To zabawna historia. Któregoś dnia, mniej więcej w 2011 r., a może w 2012, błąkając się po różnego typu sklepach dla graczy, niechcący strąciłam z półki opakowanie kostek Story Cubes. Podniosłam je, obejrzałam i bardzo mi się spodobały, ale w tamtym momencie nie wiedziałam, co z nimi robić. Zadziałał wewnętrzny dzieciak, który po prostu chciał mieć takie cacko. Wkrótce wymyśliłam swoje pierwsze ćwiczenie z gadżetem właśnie z wykorzystaniem tych kostek. Przydały się do warsztatów z tzw. trudnym klientem. Po roku od tamtego wydarzenia prowadziłam grupę trenerów stażystów i przygotowałam pewien moduł z wykorzystywania różnych rekwizytów podczas szkoleń. Oni też coś wtedy przynieśli i to pozwoliło mi jeszcze bardziej otworzyć się na możliwości płynące z przedmiotów codziennego użytku. W 2015 r. – trochę podpuszczona, a trochę przy pozytywnym kopniaku – zostałam namówiona, by założyć na Facebooku grupę, która w nieprawdopodobnie szybkim tempie zebrała ponad 3500 użytkowników. Wtedy pierwszy raz padły słowa „gadżetowanie” i „gadżeciara”. A dziś jest to już znak towarowy, chroniony prawem patentowym.
MG: Czy są tematy, przy których nie posiłkujesz się żadnymi pomocami, rekwizytami, gadżetami, bo ich wykorzystanie uważasz za nie najlepszy pomysł?
ML: Myślę, że trzeba trochę inaczej zadać pytanie: czy do wszystkiego jest potrzebny gadżet? Otóż nie. Moją intencją nie jest namawianie każdego do faszerowania gadżetami szkoleń czy sesji coachingowych, tak jak świątecznego indyka farszem. Po pierwsze, samo posiadanie gadżetu w zestawie nie powinno sprawiać, że wykorzystuje się go na każdym szkoleniu i przy każdej okazji. Należy mieć wcześniej pomysł na ćwiczenie i poważnie się zastanowić, czy użycie tego gadżetu w tym miejscu ma sens, czy może jest nieco na siłę. Uważam, że w szkoleniach jest większa przestrzeń na rekwizyty, a w coachingu większa przestrzeń na gadżety coachingowe, których na rynku jest coraz więcej, ale nic nie zastąpi umiejętności trenera i coacha, jego obecności. Gadżet tym bardziej…
MG: A przy jakich tematach nie wyobrażasz sobie pracy bez gadżetu?
ML: Coraz częściej przekonuję się, że temat wartości podczas sesji coachingowych wymaga użycia gadżetu, choć czasem tym gadżetem może być zwykła kartka z wypisanymi wartościami, która pomoże klientowi w ich definiowaniu. Nie dajmy się zwariować, można mieć piękne karty w pudełku, w torebce, ale też można mieć kartkę papieru, którą damy klientowi. Karty są po prostu często atrakcyjniejsze, mają obraz, rysunek, ikonkę i to daje większą siłę oddziaływania, a czasem wspiera wydobywanie na powierzchnię czegoś więcej niż to, co udaje się wydobyć słowem.
MG: Czy kiedyś starałaś się poznać od strony naukowej temat wykorzystywania gadżetów jako środków dydaktycznych? Chodzi o jakieś badania, teorie itp.
ML: Mam ogromną ochotę rozpocząć badania na ten temat. Myślę nad tym, by wrócić na studia, nad doktoratem – i kto wie? Może to będzie właśnie obszarem moich prac badawczych. Bardzo bym tego chciała.
MG: Jeśli miałabyś doradzić początkującemu coachowi, trenerowi zaopatrzenie się w trzy w miarę uniwersalne gadżety, to co by to było?
ML: To zawsze bardzo trudne pytanie. Nagrywałam o tym webinary, prowadziłam spotkania, pisałam artykuły i co rusz się to zmienia. Zawsze zadaję takiej osobie pytanie, jakie sesje prowadzi najczęściej, jakich tematów dotyka i z jakimi klientami ma styczność. Dopiero wtedy mogę odpowiednio dobrać gadżet. Zajmuję się tym od ponad dwóch lat i przyznam, że nie udało mi się indywidualnie dobrać dwóm coachom takich samych zestawów. Dlatego nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć.
Dziękuję za podzielenie się swoimi przemyśleniami!
Reasumując słowa Małgosi, wygląda na to, że nie ma gadżetu doskonałego. Każdy sam (albo przy pomocy specjalistów patrz: Małgorzata Leduchowska :))musi nauczyć się dobierać sobie narzędzia pod swój warsztat pracy. A skoro gadżet/rekwizyt, to coś, co pomaga wspierać proces uczenia się innych, to może warto zgłębić trochę temat? Odwołując się do dorobku dydaktyki[2], powinniśmy najpierw przypomnieć sobie, czym jest środek dydaktyczny.
Środkiem dydaktycznym nazywamy te przedmioty, które mogą dostarczyć określonych bodźców sensorycznych oddziałujących na wzrok, słuch, dotyk itp. (Kupisiewicz 1994, 2012) oraz usprawniają proces nauczania i pomagają w osiągnięciu jak najlepszych wyników (Nagajowa 2009). Często też można się spotkać z nazwą „pomocne naukowe”, której niektórzy używają synonimicznie. W nauce funkcjonuje wiele typologii środków dydaktycznych, do najczęściej cytowanych należy podział zaproponowany przez Czesława Kupisiewicza, który wyszczególnił:
środki wzrokowe (naturalne przedmioty, maszyny, narzędzia, mapy, obrazy, rysunki, tablice itp.),
środki słuchowe (odtwarzacze CD, MP3, magnetofony, instrumenty muzyczne, nagrania na różnych nośnikach),
środki wzrokowo-słuchowe (audiowizualne) łączące obraz z dźwiękiem (filmy, programy telewizyjne, urządzenia do odtwarzania, komputery),
środki częściowo automatyzujące proces nauczania i uczenia się (maszyny dydaktyczne, laboratoria językowe, komputery czy tablice interaktywne).
Podział ten, choć wciąż aktualny, można wciąż uzupełnić o poszczególne narzędzia i urządzenia, np. te przenoszące nas w wirtualną rzeczywistość. Jak wspomniałam typologii/podziałów jest wiele, nie jest moim celem jednak przywoływać je w tym artykule, gdyż te najbardziej znane są często cytowane na różnych stronach internetowych, artykułach naukowych i poradniczych czy wreszcie w podręcznikach.
W dydaktyce dominuje przekonanie, że korzystanie ze środków dydaktycznych nie powinno być nadużywane i że najlepiej używać ich wtedy, kiedy nie można czegoś pokazać, zaobserwować bezpośrednio albo kiedy mogą one ułatwić zrozumienie i zapamiętanie jakiejś treści (Półturzycki 2014).
Tyle teorii, ale odpowiadając na pytanie z początku artykułu: „Nie, nie musimy używać gadżetów”. Nie musimy wykorzystywać właściwie żadnych środków dydaktycznych. Na pewno są tematy szkoleń czy zajęć, przy których użycie wielu rekwizytów może być zupełnie niepotrzebne, a nawet sztuczne. Jednak skoro na rynku jest dostępnych kilkaset gier szkoleniowych, wiele zestawów kart, tablic poglądowych, rekwizytów itp., to może warto z nich skorzystać i urozmaicić swój warsztat pracy?
O czym należy pamiętać? Poniżej przedstawiam swoją subiektywną listę zasad. Będę wdzięczna za dopisywanie w komentarzach następnych pomysłów, które będę się starała na bieżąco dopisywać!
Po pierwsze, zwróć uwagę na estetykę gadżetu. Urządzenia, tablice itp. wykonane bardzo niestarannie co prawda przyciągają wzrok, ale chyba nie o taką uwagę nam chodzi. Fakt ten może też negatywnie wpłynąć na ocenę szkolenia.
Po drugie, postaraj się, żeby Twoje pomoce naukowe nie obrażały innych. Czyli oczywiście niedozwolone są treści rasistowskie, szowinistyczne itp., ale też takie, w których ukryty jest negatywny obraz danej płci/nacji/rasy itd.
Po trzecie, zastanów się, czy ten gadżet jest Ci naprawdę potrzebny. Czasem wydaje nam się, że jeśli przyniesiemy, pokażemy albo damy uczestnikom coś do obejrzenia, dotykania itd., to szkolenie stanie się atrakcyjniejsze. To nieprawda, że o atrakcyjności szkolenia świadczy liczba walizek z pomocami, które ktoś ze sobą przywiózł. To, co wykorzystujemy, musi rzeczywiście zadziałać, wejść w jakąś interakcję z uczestnikiem. Pokazując mu karty, nie chcemy przecież, żeby pomyślał sobie: „O, jakie ładne rysuneczki!” czy „Ale ten trener dobrze wyposażony, ma takie drogie karty…”. Tylko chcemy, żeby gadżet „zadziałał”.
Czyli: środki dydaktyczne (m.in. wszelakie gadżety), które wykorzystujemy na zajęciach, mają pomóc nam i klientom osiągać cele procesu!
Po czwarte, nawet najdroższe gry szkoleniowe czy wyszukane gadżety nie zastąpią nas w pracy. Dlatego jeśli mamy jedną suuuupergrę, pamiętajmy, że i tak musimy się przygotować do całości szkolenia, bo naszych braków nie zatuszuje krótka (albo i dłuższa – zależy od gry) dobra zabawa.
Po piąte, jeśli już zacząłeś… Sama nie lubię chodzić na szkolenia, na których najpierw w trakcie jednego modułu trener/szkoleniowiec/edukator wykorzystuje dużo środków dydaktycznych (tablice, flipy z notatkami wizualnymi, rekwizyty, karty), a potem… no właśnie: potem już prawie nic. Może więc warto, oczywiście pamiętając o pozostałych zasadach, m.in. o dopasowaniu do celu, trzymać się obranej opcji. To znaczy: jeśli mamy piękne flipcharty z notatkami wizualnymi, to wykorzystujmy je w kluczowych momentach, ale podczas całego szkolenia, a nie w czasie tylko jednego modułu.
Po szóste – i chyba najważniejsze – musisz to lubić! Jeśli nie jesteś przekonany do wykorzystywania buziek/kostek/kart/sznurków/…(uzupełnij według uznania) na zajęciach, to albo się przekonaj, albo zostaw je w domu. Serio, nie ma nic bardziej denerwującego niż trener, który całym sobą mówi: „Wiem, że teraz każdy używa Dixita. Mnie to średnio przekonuje, ale macie, popracujcie sobie, pobawcie się, bo nie chcę, żebyście potem mówili, że było nudno i niczego nie przyniosłem…”.
Dlatego wykorzystując różnego rodzaju pomoce, planujcie, rozsądnie oceniajcie ich przydatność i próbujcie powiązać je z innymi etapami szkolenia/kursu/zajęć.
A tak w ogóle to: ENJOY!
dr Monika Gromadzka - andragog, trener, konsultant. Pracuje w Katedrze Edukacji Ustawicznej i Andragogiki Uniwersytetu Warszawskiego. Członek Rady Wydziału 2016 – 2020. Ambasadorka EPALE.
[1] Przynajmniej według założeń dydaktyki.
Jesteś trenerem, szkoleniowcem? Szukasz inspiracji, sprawdzonych metod i niestandardowych form? Tutaj zebraliśmy dla Ciebie wszystkie artykuły na temat pracy trenera dostępne na polskim EPALE |
Zobacz także:
Gry szkoleniowe w pracy trenera
Andragog, czyli: co pani robi?
WeLearning, czyli o wirtualnych społecznościach uczących się
O edukacji formalnej. Student dojrzały - kategoria (nie)obecna
Ja też jestem gadżeciarą-entuzjastką