Kijem czy marchewką? Motywacja w nauczaniu dorosłych
Motywacja w uczeniu jest kluczem do sukcesu, a przynajmniej jedynym z nich. Co prawda, bez wszystkich kluczy drzwi nie otworzymy, ale odpowiednie zmotywowanie do kontaktu z materią edukacyjną może wręcz pomóc te drzwi wyważyć. Dlatego też dwoimy się i troimy, aby coraz skuteczniej motywować i zachęcać. Czasem zapominamy przy tym, że motywacja to nie tylko marchewka (motywacja pozytywna), ale czasem też kij (motywacja negatywna).
Wychodzę z założenia, że pewien poziom zachęcania powoduje zniechęcanie. Dlaczego? Skłania nas do tego pewien zestaw mechanizmów zagnieżdżonych w naszej psychice, dzięki którym wydaje nam się, że marchewka jest lepsza od kija, bo przecież po drugiej stronie procesu są dorośli i dojrzali ludzie, którzy chcą się uczyć, tylko nie mają jak, czym i od kogo. Stąd też moda na wybieranie LMS-ów, szukanie przecenionego contentu edukacyjnego i szukanie mentorów-influencerów których ocenić można po liczbie subskrypcji na YouTube, zamiast skupiana się na człowieku i odpowiedzi na pytanie: jak nasza wiedza i doświadczenie mogą rozwiązać jego problem. Odkąd uczenie stało się narzędziem marketingu nie da się już zapomnieć o najważniejszym: użyteczności całego naszego procesu edukowania innych. Marketing zaś z założenia daje (lub udaje, że daje), ale nie jest nastawiony na branie. Uczenie innych to jednak wzajemna wymiana "świadczeń" i inaczej tego zrobić się nie da.
Tymczasem potrzeba rozwoju to jeden z największych mitów naszych czasów. Tak samo, jak poczucie, że po drugiej stronie procesu zawsze znajduje się osoba, która doskonale odczytuje nasze intencje i tylko czeka na kontakt z naszej strony.
"Two-day seminars are great for learning specific skills, but not for learning wide-ranging principles,” says Vespasian. Personal development, he argues, is about improving essential thinking patterns. “You cannot learn a better philosophy in two days because the human mind is highly resilient to changing its essential patterns." - John Vespasian - On Becoming Unbreakable: How Normal People Become Extraordinarily Self-Confident
Oczywiście są też autorzy, którzy myślą dokładnie odwrotnie i starają się udowadniać, że dla chętnych nie ma granic. I im również nie odbieram prawa do posiadania własnej racji. Jednak samo pisanie o chętnych i braku granic wcale tych chętnych nie namnoży, bo - jak wiemy - od mieszania herbata nie zrobi się słodsza. Okazuje się, że od słodzenia też niekoniecznie.
Syndrom przedwojennego kelnera
Zakładamy z góry, że musimy cały czas flirtować z odbiorcami naszych treści, więc nie jesteśmy w stanie osiągnąć dojrzałych relacji. Coraz doskonalsze narzędzia automatyzacji procesów i coraz sprawniejsze metody pomiaru tego, co efektywne, a nie tylko efektowne, nie rozwiązują naszego problemu. Po prostu staramy się coraz bardziej, ale ten wyścig musi się kiedyś skończyć kraksą. Przyjmujemy bowiem role perfekcyjnych kelnerów, jak w Obsługiwałem angielskiego króla czy Zaklętych rewirach, którzy obsługują jak należy, podając wykwintne potrawy, ale na koniec... jesteśmy tylko kelnerami. W świecie, w którym uczenie uznaje się coraz częściej za narzędzie marketingu, a kluczowe staje się nawiązanie partnerskich relacji między "mistrzem" a "uczniem", taka sytuacja jest co najmniej trudna, bo nikt się nie przyjaźni z własnym kelnerem, choć może mówi do niego po imieniu. Szczególnie, że "mistrzem" jest często marka, a nie żywa osoba czy chociażby instytucja edukacyjna. Markom zaś, z założenia ufamy znacznie mniej.
Nie jest łatwo powstrzymać się od niekarmienia marchewką tych dżentelmenów...
Bardzo wyraźny objaw tego odczułem prowadząc projekt edukacyjny w Katarze. Mimo dużych starań, trudno mi było wyjść z roli osoby obsługującej lokalnych uczestników warsztatów czy szkoleń. Katarczycy, to naród bardzo dumny i przeświadczony o swojej dużej roli we współczesnym świecie (niemal jak stereotypowy klient), stąd też bardzo trudno było przełamać się i czegoś od nich naprawdę wymagać. Wielu marketingowców pracujących przy "rozkręceniu" projektu skupiało się na zachęcaniu i adorowaniu, zamiast na postawieniu wymagań i wytrąceniu potencjalnych odbiorców z marazmu, no i czegoś, co coachowie nazywają strefą komfortu. Były chwile, że czułem się jak Wokulski w Lalce, a moje Izabele oddalały się coraz bardziej ode mnie. Zbliżyć nas mogły tylko męskie sprawy, na przykład to, że przypadkiem okazało się, że używamy podobnych gadżetów do kręcenia wideo i mieliśmy wreszcie o czym pogadać. W takich momentach naprawdę ciężko jest wyciągnąć kij, ale bardzo często właśnie to jest naprawdę potrzebne.
Nauka w służbie kija
Co ciekawe, badania przeprowadzone w Washington University School of Medicine w St. Louis pokazały, że - generalnie rzecz ujmując - kij jest skuteczniejszy od marchewki.
"Our study suggests that negative feedback may be more effective than positive feedback at modifying behaviour. Such feedback does not have to be harsh, since it appears that we tend to react in the same manner to any amount of negative feedback." - Dr Jan Kubanek, Washington University School of Medicine, St. Louis, USA
Choć taka konkluzja wydaje się obecnie mało popularna i można przytaczać dziesiątki przykładów pozytywnej motywacji, która nie tylko spełniła swoją rolę wyśmienicie, ale i one same stały się przebojami na blogach edukatorów-motywatorów, to przemawia za nią nauka. A konkretnie - teoria ewolucji i pokrewne jej dziedziny. Z perspektywy ewolucyjnej dążymy do tego, aby unikać wszelkich nieprzyjemnych i niebezpiecznych sytuacji, w tym kar. Tym samym nagrody, choć atrakcyjne w prezentowaniu, mają znacznie mniejszy wpływ na naszą wolę przeżycia. Bardziej skrajni w swych poglądach psychologowie gotowi są stwierdzić wprost: człowiek nie kiwnie palcem, póki ból tego palca (choćby potencjalny) go do tego nie zmusi.
Motywacja asertywna
Maciej Oleksy z Kodilla.com mówi subiektywnie, ale niezwykle rozsądnie.
Jednak nie trzeba biegać z maczugą (nomen omen) za mamutami, aby to poczuć. We współczesnym świecie też znajdziemy wiele odniesień. Ciekawym przykładem jest szkoła programowania Kodilla.com. Miałem okazję wysłuchać tego, co o swojej metodzie ma do powiedzenia założyciel - Maciej Oleksy.
Pisałem o tym kiedyś, że sytuacja nie jest prosta, bo szkoła wymaga prawie 10 tyś. złotych za półroczny kurs programowania, który odbywa się w formie zdalnej. Trochę sporo jak za e-learning. Maciej powinien więc dmuchać i chuchać na swoich klientów, a on ma odwagę (popartą samodzielnie wypracowaną metodyką), aby powiedzieć od czasu do czasu: "Stary, nie przykładasz się, na tym etapie nie będzie z Ciebie programisty. Weź swoją kasą i spotkajmy się (może) ponownie, gdy coś się zmieni".
Kodilla wymaga, bo w zamian oferuje nie kurs, ale stworzenie początkującego programisty a każdego, kto ten kurs skończy. To nie jest "wymaga" w znaczeniu "sugeruje, że byłoby fajnie", jedną ręką pokazując, że jest OK, a drugą wystawiając fakturę. Jeśli nie wyrobisz limitu, to zwyczajnie wypadniesz na zakręcie. Kurs trwa kilka miesięcy, a szkoła bierze w dużej mierze odpowiedzialność za to, co się stanie z absolwentami, włączając w to czynną pomoc w znalezieniu pracy w zawodzie.
Nasze kursy generalnie nie są tanie... Na samym początku funkcjonowania Kodilli myśleliśmy, że będziemy funkcjonować trochę inaczej. Będziemy udostępniać kursy w modelu freemium, czyli w bardzo dużej części za darmo, no i na którymś tam etapie ktoś będzie za coś płacił... No ale, jak ludzie dostawali coś za darmo, to pojawił się taki syndrom przekładania na później. Natomiast jak ktoś przychodzi i płaci 10 tyś. złotych, to zawiązuje sam ze sobą taki kosztowny kontrakt, że albo coś będzie faktycznie robił, albo oszukuje sam siebie. (...) No i staramy się być asertywni w takiej komunikacji. Czasami mówimy wprost: "Stary, jak się nie przyłożysz, to naprawdę nie ma sensu". I czasami nawet publicznie o tym dyskutujemy. My po prostu, będąc asertywnymi, pokazujemy, że nam też zależy.
- Maciej Oleksy, Kodilla.com - wypowiedź z organizowanej przeze mnie konferencji Rapid E-Learning Meeting
10 000 godzin motywacji
Ostatnia część tej wypowiedzi dla mnie jest bardzo istotna. Nie chcę budować wizji edukatora z czasów Bismarcka, twierdzącego, że kij jest najlepszym wychowawcą i, że biję, bo mi zależy. Jestem od takiego myślenia naprawdę odległy. Szczególnie, że działanie pod presją motywacji negatywnej, wywołanej poczuciem zagrożenia czy utraty, na dłuższą metę jest wręcz niebezpieczne. Chodzisz do pracy, bo cię to kręci czy jedynie dlatego, że boisz się utraty stabilizacji? Wiesz, że pozostawanie w obszarze strachu jest nieracjonalne, ale najgorsze jest to, że jest również wypalające. Jeśli w szkole dowiadujesz się, że sukcesem jest pokonywanie znudzenia w nauce. Trzeba pokonywać kolejne szczeble, bo tego wymaga od nas społeczeństwo, ale i zaprogramowane poczucie "bycia fair" wobec innych. Może zaczniesz nienawidzić naukę już jako nastolatek, a może każdy rodzaj wysiłku umysłowego będzie ci się kojarzył źle, ale najgorsze jest to, że później pójdziesz do pracy, która niekonieczne będzie pracą marzeń i nic z tym nie zrobisz, bo nauczyłeś się już nie zauważać własnej demotywacji. Nauczyłeś się nie słuchać swoich emocji, skoro od dziecka nie miały znaczenia w konfrontacji ze źle rozumianą racjonalnością. Gdy zaś ktoś zmusi cię do racjonalnego wysiłku ("muszę ćwiczyć, aby poznać języki programowania"), która będzie wyważona z emocjami ("jako programista mogę naprawdę dobrze zarabiać"), to kij zaczyna naprawdę mieć sens, jako narzędzie motywacji.
Abstrahując od tych skrajności, brakuje mi w obecnej relacji: "dostawcy wiedzy - uczący", zasadniczej szczerości, która nakazywałaby powiedzieć jasno: zdobycie nowych kompetencji, rozwiązanie jakiegoś problemu poprzez wiedzę i doświadczenie, wymagają wielkich nakładów pracy, również po stronie odbiorcy. Przestały mi wystarczać tezy Malcolma Gladwella o 10 tysiącach godzin praktyki (nauki) wymaganych do osiągnięcia mistrzostwa w jakiejkolwiek dziedzinie. Sex Pistols podbili świat z dnia na dzień i osiągnęli ponadczasowy sukces, mimo że ich basista, Sid Vicious, nie potrafił nawet... grać na basie! Zbyt prymitywny przykład? Richard Branson co chwilę przeskakuje z jednej branży na drugą i zapewne nie skończył kursu na Udemy, żeby wysłać człowieka w kosmos. Zresztą poważni naukowcy też nie wierzą w łatwe rozwiązania.
Jak w takich warunkach takich doświadczeń można czegokolwiek od kogokolwiek wymagać? Jakim ponadczasowym autorytetem mogę się wesprzeć, skoro współczesność nie pomaga? To prawda, że Michał Anioł był tytanem pracy i zawsze imponował nieludzką wręcz pracowitością (w znacznie mniejszym stopniu wysługując się "uczniami"), skoro Leonardo "patentowany leń" da Vinci i tak nie ustępuje mu "fejmem". A dziś w dużej mierze liczy się właśnie fame! Liczy się wizerunek. Jimem Morrisonem nauki stał się Nikola Tesla, a Thomas Edison jego głównym antagonistą i "złodziejem" patentów. Mało kto dostrzega, że te fabularyzowane wycinki z biogramów obu panów są tylko odpryskiem od ciężkiej pracy każdego z nich. Łatwiej jest myśleć, że genialny Serb sypał pomysłami jak z rękawa, tylko okoliczności mu nie sprzyjały. A motywacja? No motywacja pewnie gdzieś tam też była...
Tylko nieliczni z nas mają w sobie ten pierwiastek szaleństwa, który tak zmienia ich podejście do rzeczywistości, że zewnętrznej motywacji w zasadzie nie potrzebują. Działają tak szybko, że mało kto może za nimi nadążyć za ich życia, a i po śmierci ludzie zastanawiają się o co chodziło. Pozostali prokrastynują i chowają się po kątach wszędzie tam, gdzie kij pracodawcy czy klienta może porachować im kości, a po godzinach chętnie udają, że marchewka im smakuje.
Zobacz także:
Komentarz
Feedback
Wg mnie feedback w procesie edukacyjnym nie powinien być ani
pozytywny, ani negatywny, ale powinien być dialogiem. Dia-log czyli współ-myślenie.
Pomyślmy, co tu się dzieje, co Ty do mnie mówisz, co ja chcę Ci przekazać. Tak
rozumiem partnerstwo w dorosłej relacji. Ale faktyczne, nie wiem, jak to zrobić
z Katarczykiem jako kobieta, to chyba granica tego podejścia.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
No właśnie, z tymi
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
Kij
Renata Wrona - Trenerka rozwoju osobistego i
Trenerka biznesu, Akredytowana Coach ICF, PR managerka, właścicielka Firmy
Prime Image, Autorka książki z zakresu sukcesu, rozwoju
i relacji w życiu kobiety „Szczęśliwa kobieta – rozwój, kariera,
miłość” oraz wielu artykułów z zakresu budowania marki, savoir vivre w
biznesie, wystąpień publicznych, komunikacji interpersonalnej
i motywacji. Ambasadorka EPALE.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
Pisz więcej!
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
Motywacja a zaangażowanie
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
Dziękuję, ciesze się, że się
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
Piotrze, doskonały artykuł.