Biegiem po równowagę
Biegałem zanim stało się to modne. To znaczy biegałem już wtedy, kiedy nie miałem świadomości, że ludzie tak masowo biegają. A może było modne, tylko ja o tym nie wiedziałem.
Bieganiem zaraził mnie mój kolega ze studiów, któremu kibicowałem podczas pierwszego Cracovia Maratonu w roku 2002. Zrobiło to na mnie takie wrażenie, że postanowiłem wziąć udział w kolejnym maratonie za rok. Przebiegłem. Byłem bardzo zadowolony, ale ogólnie zapamiętałem bieg w taki sposób, że przez drugą połowę biegu powtarzam sobie w głowie „nigdy więcej”. Spełniło się. Nigdy więcej nie pobiegłem w maratonie. Ale samo bieganie pozostało.
Biegam, żeby utrzymać kondycję fizyczną, żeby odreagować stresy, poczuć zapach lasu albo zmoknąć w deszczu. Najbardziej lubię pobiegać rano, przed śniadaniem. Daje mi to energetycznego kopa na cały dzień. Jakoś tak pozytywniej patrzy się na świat. W okresach, kiedy więcej biegam, nie męczę się, gdy wnoszę koledze lodówkę na czwarte piętro. Mniej choruję. Gdy zaniedbam bieganie potrafię się zasapać przy podbiegnięciu po schodach i mam wrażenie własnej mniejszej odporności na jesienne choróbska.
Okres zaniedbania biegania przytrafił mi się ostatnio w pierwszej połowie tego roku. Nawał pracy podpowiadał mi, że „tą godzinę mogę poświęcić na pracę”, a jak pobiegam to „będę godzinę do tyłu”. Pracuję w wielu miejscach naraz. Lubię to, że każdego dnia jestem w innym miejscu i w różnych rolach. Trenera, coacha, psychologa… To wiąże się jednak z faktem ciągłego przygotowywania się na jutro. Często poświęcam na pracę wieczory, czasem wczesne poranki. Są jeszcze te najważniejsze role w moim życiu: taty i męża. No i jakoś tak na rolę biegacza zabrakło już miejsca.
Z dzisiejszej perspektywy widzę, że naruszyłem równowagę. Za dużo pracy. Za mało ruchu. A jestem przecież także ciałem. Kiedy dbam o ciało, lepiej sprawdzam się w rolach, które pełnię. W każdej z nich. Łatwo wypalić się ciągłą pracą w rolach, w których stale stykamy się z problemami innych ludzi. Gdy jesteśmy wciąż wrażliwi na emocje innych. Wytężonej empatii bywa trudno w zaniedbanym ciele. Zaniedbany, ociężały psycholog? Tata, któremu nie chce się pohasać z dzieciakami? Jakaś porażka!
Z pomocą przyszły mi wakacje nad morzem, bo… nie lubię jeździć nad morze. Nie lubię bezczynnego siedzenia na plaży. Nie lubię smażyć się na słońcu leżąc na piachu. Pojechałem, bo moja żona to lubi, a dzieciaki uwielbiają.
Poszliśmy na taki układ, że rano będę sobie biegał przez godzinę. Wstawałem i biegałem. Po bieganiu pływałem w morzu, które akurat było wyjątkowo ciepłe. Przyjemnie rozluźniało zmęczone mięśnie nóg. Wracałem na śniadanie a potem razem ruszaliśmy na plażę.
I wiecie co? Było super! Wybiegany i trochę zmęczony byłem idealnym plażowiczem. Nie czułem, że tracę czas, bo już dziś „wybiegałem swoje”. Nie nosiło mnie. Mogłem spokojnie odpoczywać. Plaża była fajna. Wykopana dziura w piachu była fajna. Gotowana kukurydza była pyszna. Tata był hasający. Dzieciaki były radosne. Żona była opalona.
Tak samo było w górach i podczas tygodnia spędzonego w domu. Dużo biegania. Dużo roweru. Dużo pływania. Siłownia u brata. Piłka nożna ze szwagrami. Piękne lato. Po którymś z dłuższych biegów jeden ze szwagrów zapytał mnie ile kilometrów przebiegłem. Nie wiedziałem. Nigdy nie mierzyłem sobie liczby przebiegniętych kilometrów. Zawsze chodziło o coś innego. Nie o rywalizację. Nie o szybkość. Z ciekawości jednak zmierzyłem sobie czas na 10 km…
Okazało się, że akurat na koniec wakacji w gminie, w której mieszkam odbywa się niedługo Bieg Chełmońskiego. 10 kilometrów. Sprawdziłem zeszłoroczne wyniki. Okazało się, że nie byłbym ostatni… A nawet gdybym był… Czy to ważne?
Wystartowałem w tym biegu. To było bardzo przyjemne doświadczenie. Miło było przed biegiem spotkać biegającego sąsiada, od którego kupowałem kiedyś części do samochodu. Powiedział mi, że warto sobie kupić zegarek z pulsometrem. Fajnie było spotkać kolegę, który montował całą elektrykę w moim domu. Miał ciekawe buty do biegania. Takie z każdym palcem oddzielnie. Zajął szóste miejsce!
Wspaniale było finiszować sprintem i widzieć na mecie dzieciaki i żonę. Dostać medal, a potem znaleźć swoje zdjęcie w lokalnej gazecie.
A wiecie, co jest najlepsze? Ten głos w głowie, który mówi: „jeszcze!”.
Tomasz Szustakiewicz – psycholog, coach, trener i doradca działający pod szyldem Openminder. W 2013 roku zdobył akredytację coacha Associate Certyfied Coach w International Coach Federation. Posiada Certyfikat Konsultanta Extended DISC oraz Certyfikat Trenera i Edukatora profilaktyki uzależnień. Jako psycholog specjalizuje się w zakresie skuteczności działania. Ambasador EPALE.
Zobacz także:
Wykorzystanie skali Holmes–Rahe w szkoleniu dotyczącym stresu
Gra Habitica jako narzędzie uczenia się
Komentarz
Polecam bieganie każdemu!
Tomaszu, cieszę się Twoim szczęściem i motywacją! Ja odkryłam bieganie dopiero niedawno – może pół roku temu. Biegamy wspólnie z mężem późnym wieczorem. Na początku bieganie było odpowiedzią na siedzący tryb życia i zalecenie, by zacząć się ruszać. Za pierwszym razem przebiegliśmy dookoła bloku, a z każdym kolejnym wydłużamy trasę o kawałeczek. Z pozoru nic się nie zmieniło – no, może wieczorem trochę mniej siedzimy na kanapie. Ale to tylko pozór. W rzeczywistości te kilkanaście, czy kilkadziesiąt minut biegania poprawia kondycję, dotlenia mózg, zwiększa wytrzymałość fizyczną. Ale też zdecydowanie poprawia jakość snu i samopoczucie. A dodatkowo biegając razem możemy spędzić wspólnie czas w aktywny sposób.
- A hozzászóláshoz regisztráció és bejelentkezés szükséges
BIEGAM