European Commission logo
Zaloguj Utwórz konto
Można wpisać wiele słów, odzielając je przecinkami.

EPALE - Elektroniczna platforma na rzecz uczenia się dorosłych w Europie

Blog

Nauka w czasach pop-edukacji

Czy wydawanie pieniędzy na edukację “popularną”, która zagościła pod naszymi strzechami wraz z boomem na tzw. ed tech, ma sens?

ok. 8 minut czytania - polub, linkuj, komentuj!


4, 64, 0, 100, 0, 0, 0, 0, 100, 0, 0, 0, 0, 0, 0, 0, 100, 10, 0, 0, 0, 5, 0, 0, 90, 0, 0, 0, 10, 30, 0, 0, 4, 47, 100, 0, 0, 40, 5, 0, 0, 100, 0, 0, 0, 14, 7, 15, 0, 0, 4, 27, 0, 0, 0, 0, 0, 0, 0, 49, 0, 0, 0, 4, 2, 100, 84, 0, 0, 0, 19, 0, 0, 2, 65, 2, 2, 84, 0, 4, 2, 0, 0, 7, 0, 0, 0, 2, 30, 14, 30, 15, 4, 14, 32, 10, 0, 100, 0, 0.

Powyższy, tajemniczy ciąg liczb, to procent ukończenia jednego z przeciętnych kursów online na popularnej platformie Udemy. Mamy tutaj wycinek stu uczestników, ale raczej - biorąc pod uwagę te liczby - klientów, którzy kurs kupili, wraz z informacją w jakim procencie go ukończyli. Pokazuję te wyniki jako, oczywiście, niereprezentatywne z naukowego punktu widzenia, aby zastanowić się dziś na łamach EPALE czy wydawanie pieniędzy na edukację “popularną”, która zagościła pod naszymi strzechami wraz z boomem na tzw. ed tech, ma sens?

Choć przykład, jak wspominałem, niereprezentatywny, ponieważ biorę pod uwagę tylko jeden kurs, na jednej tylko platformie, to w bardziej przyjaznej wizualizacji wygląda to tak:

Epale_popularnosc_kursu

Co wiemy:

  • Ponad połowa osób (55/100) nawet nie uruchomiła kursu ZA KTÓRY ZAPŁACIŁA.

  • Jedynie siedmiu na dziesięciu uczniów ukończyło kurs.

  • 33% uczestników, którzy rozpoczęli dobrnęło co najwyżej do połowy.

Wyniki, które tutaj prezentuję nie są niczym szczególnym. Chodź rozkład bywa różny, to w większej ilości kursów (bynajmniej nie moich - różnych autorów, na różnych platformach) trend bywa bardzo podobny. Innymi słowy: płacimy za danie w modnej restauracji, a następnie tracimy apetyt. Dlaczego? Przecież to nasz czas i nasze pieniądze!

W tym kontekście warto rozważyć czy:

  • danie jest niesmaczne - jeśli tak, to czemu połowa konsumentów nawet nie powąchała tego, co ma na talerzu?

  • klient nie jest głodny - jeśli tak, to czemu sięga do portfela?

I pytanie nadrzędne: czy takie podejście do płatnej, nieformalnej edukacji w internecie nie zdewaluuje jej wartości na dobre?     

MODEL BIZNESOWY CZY DYDAKTYCZNY?

Twórcy takich platform jak Pluralsight, SkillShare czy wspomniana wcześniej Udemy doskonale zdają sobie sprawę, że kluczowy dla ich sukcesu jest właściwe dobrany model biznesowy. A ten jest zazwyczaj dosyć sprawnie opracowany, nawet jeśli pozornie sprawia wrażenie wręcz prymitywnego.

Weźmy pod lupę najpopularniejszą platformę czyli Udemy. Platforma stawia na możliwie najbogatszą ofertę dla swoich klientów, sprowadzając weryfikację poziomu edukatorów do absolutnego minimum. Dzięki temu ma odpowiedź na prawie każdy temat, który może przyjść do głowy osobie chcącej się dokształcić. Publikacja kursu jest rzeczą banalnie prostą z punktu widzenia wykładowcy, jak również zakup nie stanowi wyzwania dla chcącego się uczyć. Ceny kursów na Udemy rzadko kiedy przekraczają 100 zł, a do tego zarządzający platformą włączają różne promocje. Z każdego sprzedanego dostępu platforma pobiera kilkadziesiąt procent prowizji, często więcej, niż połowę. Jest to więc produkt skierowany ewidentnie w stronę tych edukatorów, którzy widzą sens w oferowaniu swojej wiedzy masowo, za niewielkie pieniądze, a jednocześnie nie chcą samodzielnie odkrywać niuansów marketingu i elearningu.

Wystarczy więc nagrać dobry materiał. Dobry, a więc taki, który zachęci do kupna całego kursu, a następnie obserwować wyniki, wyciągać wnioski, nagrywać kolejne kursy i jeszcze kolejne. Kilkadziesiąt złotych prowizji w skali miesiąca szybko zmienia się w kilkaset, a potem - kilka tysięcy. Jeśli komuś przeszkadza, że w tym namaszczonym duchem misji edukacyjnej miejscu piszę tak dużo o pieniądzach, niech weźmie pod uwagę, że te kilka tysięcy miesięcznie sprawia, że autor kursów staje się pełnoprawnym wykładowcą internetowym.

Udemy jest trochę jak ul. W przeciętnym roju mamy dziesiątki tysięcy pszczół, choć rozmiar ula zdaje się temu przeczyć. Po prostu nie widzimy tego, co jest w środku. Całość konstrukcji pięknie bzyczy i słodko pachnie, ale weźmy pod uwagę, że jedna pszczoła przez całe swoje życie wyprodukuje co najwyżej małą łyżeczkę miodu. Różnice zaczynają się w momencie, gdy uświadomimy sobie, że rój sam kontroluje lenistwo, niekompetencję czy błędy. Platformy przyjmują z otwartymi rękami każdego, kto chce uczyć - po prostu nie mają tego w swoim interesie. Kiepscy wykładowcy sami są eliminowani przez niskie oceny, jakie dostają, a w rezultacie brak zamówień. Jest to ciągłe balansowanie pomiędzy prawem doboru naturalnego, a prawem Kopernika-Greshama. Niby przetrwają najlepsi wykładowcy, ale z drugiej strony przygotowanie dobrego kursu wymaga czasu i zaangażowania, które mogą się nigdy nie zwrócić, jeśli prawie każdy autor na początku jest anonimowy i konkuruje z innymi bardziej na polu marketingowym, niż edukacyjnym.

Zupełnie inny model wypracowała sobie Coursera - platforma w której publikować mogą tylko instytucje naukowe lub uczelnie. Zresztą Coursera dochodziła do obecnego modelu praktycznie przez dekadę, w międzyczasie zmieniając bardzo wiele, eksperymentując, próbując innych dróg. W rezultacie otrzymaliśmy bardzo bogatą ofertę kursów bezpłatnych, z których każdy może skorzystać. Są to kursy na poziomie akademickim, często niełatwe w szybkiej konsumpcji. Trzeba poświęcić nauce trochę czasu i utrzymać też rygor czasowy, ponieważ Coursera działa w modelu MOOC, w którym poszczególne moduły kursu podzielone są na tygodnie. Opóźnienie w zaliczeniu któregoś z nich często wiąże się z niezaliczeniem całego kursu. W przypadku Udemy, po zakupie możemy korzystać z materiałów kiedy chcemy. Nawet jeśli twórca usunie kurs ze swojej oferty, to dla osób, które już go kupiły, wciąż będzie on dostępny.

Na czym zarabia Coursera? Do każdego kursu można dokupić certyfikat ukończenia (zazwyczaj w cenie kilkudziesięciu dolarów). I o ile masowo produkowanymi certyfikatami z Udemy mało kto się pochwali w miejscach takich, jak LinkedIn (o ResearchGate już nie wspominając), tak w przypadku dyplomów sygnowanych marką zagranicznej uczelni wyższej, jest już trochę inaczej. Pomaga też świadomość, że zdobycie takiego certyfikatu wymagało poświęcenia czasu i zdania określonych testów.

Ten model nie jest oczywiście idealny, ponieważ poważne uczenie się i zagłębianie w dany temat nie może opierać się na kilkutygodniowym kursie. Coursera więc opracowała specjalizacje na które składa się kilka kursów, zazwyczaj różnych uczelni. Przykładowo: specjalizacja “Data Science Professional Certificate” to 9 kursów poświęconych komputerowej analizie danych i big data. Zaliczenie wszystkich dziewięciu, włączając w to egzaminy i wspomniany wcześniej rygor czasowy, skutkuje otrzymaniem IBM Data Science Professional Certificate. W przypadku specjalizacji nie płacimy jednak za certyfikat, ale za możliwość studiowania. W powyższym przypadku miesięczne czesne to 37 dolarów, a na ukończenie specjalizacji potrzeba około 8 miesięcy, choć można proces znacznie przyspieszyć i - tym samym - zaoszczędzić.  Wszystko ma jednak swoje granice. Zbyt intensywnie konsumowane lekcje będą szybko zapomniane, braknie czasu na utrwalanie wiedzy. Model: Zakuj-Zdaj-Zapomnij się nie sprawdzi, ponieważ wiedza z początkowego etapu nauki będzie nam potrzebna później, aby móc bez przeszkód przechodzić przez kolejne, coraz bardziej skomplikowane tematy.   

METODYKA CZASEM PRZESZKADZA

Są też takie rozwiązania, w których metodyka wyraźnie przeszkadza twórcom, więc nie zaprzątają sobie nią głowy. Co ciekawe, nie możemy jednoznacznie potępić takich działań, ponieważ - o dziwo - to często się sprawdza. Można raczej powiedzieć, że metodyka jest na tyle autorska, że powoduje nagły wyrzut kontrowersji, gdy poruszy się ten temat wśród akademików. To tak, jakby pochwalić Ubera w towarzystwie taksówkarzy pod Dworcem Centralnym.

Przykładem takiej platformy może być aplikacja do nauki języków - Duolingo. Przez jednych uwielbiana za prostą formę i możliwość uczenia się we własnym tempie. Przez innych krytykowana za brak jakiejkolwiek metodyki. W przypadku Duolingo przechodzimy przez naukę języka z pominięciem teorii. Całość opiera się o system powtórek i ciągłego wracania do tych samych zdań, zwrotów - począwszy od najprostszych słów i sentencji wyrazów, skończywszy na rzeczach znacznie bardziej złożonych. W końcu odróżnimy Present Perfect od Past Perfect, bo z jakiegoś powodu słowa same nam będą przechodziły przez usta, jednak nie będziemy mieli zielonego pojęcia dlaczego czasem jest “have”, a innym razem “had”. I to właśnie powoduje najwięcej kontrowersji.

Za aplikacją stoi jednak model uczenia maszynowego. Nie ma tam dydaktyków, metodyków czy lektorów. Program nauczania budowany jest przez analizę milionów zdań. A taką analizę może wykonać tylko sztuczna inteligencja. I to właśnie na jej krzemowych barkach spoczywa odpowiedzialność za to czy w procesie uczenia nie zostaniemy językowo wypaczeni.

Krytyka jest uzasadniona, ale jednocześnie pokazuje jak wielu z nas nie rozumie mocy cyfrowego świata. Współzałożyciel Duolingo Luis von Ahn jest jednocześnie twórcą znanych nam doskonale mechanizmów CAPTCHA i reCAPTCHA, a więc zabezpieczenia na stronach www, które każe nam przepisywać tekst z obrazka, gdy wypełniamy internetowy formularz, aby potwierdzić, że jesteśmy ludźmi. Geniusz von Ahna widać przede wszystkim w tym drugim mechanizmie. Bardzo często przepisując tekst z obrazka widzimy coś takiego:

Wygląda to jak słabej jakości skan jakiejś starej książki czy gazety. I tak jest w rzeczywistości. Wypełniając formularz każdy z nas przyczynia się do pomocy w digitalizacji starych książek i czasopism, z którymi mechanizmy OCR sobie nie radzą. Przy masie miliardów mieszkańców naszej planety, z których większość ma dostęp do internetu, wykonujemy mrówczą robotę na rzecz kultury i dziedzictwa, a nawet o tym nie wiemy. Do tej darmowej pracy zostaliśmy zatrudnieni przez człowieka, który rozumie pojęcia big data czy machine learning, ale niekoniecznie andragogy. Piękne i przerażające jest w tym to, że takie projekty mogą przynieść ludzkości więcej korzyści przez dekadę, niż działania niejednego uniwersytetu przez kilka wieków.

WRÓĆMY DO TEMATU

Czas kończyć wycieczkę po rejonach nieformalnej pop-edukacji i wrócić do tematu, który nas tutaj zebrał. Dlaczego więc nie konsumujemy dania za które zapłaciliśmy? Winne są modele biznesowe, które przekładają się na dydaktykę, a niejednokrotnie nie mają na celu nauczenia czegokolwiek kogokolwiek. Nie zrozumcie mnie źle - nie mam na myśli tego, że chciwi internetowi biznesmeni chcą żerować na naiwności swoich klientów (choć i tak bywa). Po prostu w ich modelu nie ma miejsca na proces uczenia oderwany od procesu zarabiania pieniędzy. Udemy zrobi wszystko, aby ułatwić nowym wykładowcom stworzenie kursu, dostarczając proste narzędzia i metody, ponieważ bez stałego napływu nowych treści ich serwis nie ma sensu. To, czy ukończymy kupiony kurs jest tutaj drugorzędne. Coursera stanie na głowie, aby pozyskiwać do współpracy znaczące marki i uczelnie, ponieważ nikt rozsądny nie zapłaci kilkudziesięciu czy kilkuset dolarów za dostęp do wiedzy dostarczanej przez amatorów i którą nie da się później pochwalić w CV. Duolingo zaprzęgnie do pracy dowolną ilość komputerów, aby wypracować atrakcyjny model codziennego powtarzania tych samych zdań i przekonania nas, że wklepywanie na klawiaturze “She eats because I cook” ma sens.

Biznesowe podejście nauczających lub organizujących naukę nie jest jednak wyjaśnieniem tego, że uczący ją porzucają. Trzeba raczej zwrócić uwagę na to, że uczeń jest jednak bardziej konsumentem. Porzuca naukę lub w ogóle jej nie zaczyna z tego samego powodu dla którego nowe buty cieszą tylko przez kilka chwil, a w zakupionym na raty smartfonie w cenie używanego samochodu wykorzystujemy zaledwie mały procent funkcji. W naszym przypadku powodów może być wiele:

  • Uczeń spełnia swoje oczekiwania już na samym początku. Może z całego kursu interesuje go jedno zagadnienie lub załącznik? Zalicza/pobiera i szkoda mu czasu na cały kurs.

  • Uczeń jest rozczarowany. Kurs nie jest taki, jakby wynikało z opisów na stronie i nie gwarantuje rewolucji w głowie uczącego się, nie zapewnia awansu zawodowego.

  • Poczucie, że zawsze można wrócić do treści. Choć w praktyce nie wraca się do niej nigdy. Zbyt duża elastyczność może zachęcać do zakupu, ale zniechęca do nauki.

  • Źle przygotowane danie. Zbyt duże kawałki czy za małe porcje - to wszystko irytuje i zniechęca.

  • Poczucie bycia porzuconym. Kurs bardzo często kupujemy patrząc na sylwetkę instruktora. Wydaje nam się on osobą kompetentną i po prostu chcemy się od niego uczyć. Sęk w tym, że w kursie tego nie widać. Uczeń zostaje sam z zestawem lekcji wideo o załączników.

Powody mogą być jeszcze inne. A co wy myślicie na ten temat?  


Piotr Maczuga - od ponad dekady zajmuje się zagadnieniami wykorzystania nowych technologii w edukacji dorosłych. Tworzy i wdraża w organizacjach oparte o technologie, które łączą w sobie nowoczesny marketing i edukację. Współautor podręczników w zakresie webinariów, webcastów, knowledge pills i innych. Metodyk, autor szkoleń z zakresu wykorzystania multimediów w uczeniu i biznesie oraz publikacji poświęconej tej tematyce. Na co dzień kieruje Digital Knowledge Lab – studiem produkcji multimedialnych treści edukacyjnych w Polsce działającym w ramach ekosystemu Digital Knowledge Village. Jego misją zawodową jest usuwanie barier technologicznych przed wszystkimi, którzy mają ambicje uczyć innych, aby wspomagać tworzenie społeczeństwa świadomie i sprawnie posługującego się otaczającymi nas narzędziami.


  

Interesują Cię nowe technologie w edukacji osób dorosłych? Szukasz inspiracji, sprawdzonych metod prowadzenia szkoleń, narzędzi trenerskich i niestandardowych form?

Tutaj zebraliśmy dla Ciebie wszystkie artykuły na ten temat dostępne na polskim EPALE!  

Zobacz także:

Technologia w uczeniu dorosłych - trochę inne spojrzenie - podkast

Jak uczyć skutecznie za pomocą multimediów

Europa potęgą w branży wirtualnej rzeczywistości?

Co Cię powstrzymuje, "cyfrowy" trenerze?

Twoja multimedialna pracownia na miarę możliwości

7 wskazówek jak nagrać prostą lekcję telefonem komórkowym tak, aby wyglądała profesjonalnie

Likeme (8)

Komentarz

Wygląda na to, że ponieważ piszesz o produkcie komercyjnym, to kluczowe są zasady marketingu, a mniej merytoryka.
Przypomina mi to trochę case TKMaxx. Mówi się, że główny produkt tej firmy to niekoniecznie markowe produkty w dobrych cenach, lecz dostarczanie klientom doświadczenia "upolowania" okazji, oszukania systemu, w którym udało im się pozyskać koszulkę, perfumy czy cośkolwiek innego za niemal pół ceny. Użyteczność kupionych produktów ma mniejsze znaczenie.
Często można spotkać taką taktykę w reklamach na FB - zdarza mi się podjarać ofertą, że mogę dostać zawartość cyfrową wartą 2000 USD za 59 USD - jednak za chwilę przychodzi refleksja, że nie potrzebuję tego. 
Ciekawe jaki co konkretnie kupujemy płacąc za e-szkolenie? 
Likeme (0)

To jest w sumie dobra motywacja do tworzenia swoich własnych kursów w celach zarobkowych. Szczerze mówiąc nie zdawałem sobie sprawy, że tak to wygląda. Wygląda na to, że można sprzedawać kursy, z których większość kursantów i tak nie będzie korzystać ;-)
Likeme (0)

A może nie chodzi o nauczenie się czegoś tylko o poczucie, że się uczę? Wiesz, to fajnie wpływa na świadomość odbiorców, kupiłem kolejny kurs, zacząłem kolejny e learning. 
Z drugiej strony to dalej produkt i kupujemy go czasem tak samo bezsensu jak inne produkty- niepotrzebne ciuchy, zabawki itp. Tylko tutaj w uczeniu jakoś wpadamy w pułapkę myślenia: Ej no, jeśli nie korzystają, to coś jest nie tak ;-)
Likeme (0)

Nie wiedziałam co się kryje za mechanizmami CAPTCHA i reCAPTCHA. Będę przepisywać literki z większą cierpliwością, z poczuciem sensu i misji :) Katalog powodów niekończenia kursów e-learningowych, o których piszesz pokrywa się u mnie w 100% z niekończeniem czytanych książek :) Z tym, że nietrafioną książkę można odsprzedać, podarować komuś innemu. Do listy powodów dodam jeszcze: poczucie bycia osamotnionym. Wiele osób lubi uczyć się w grupie, uczy się dzięki możliwości interakcji z innymi, możliwości wymiany zdań, pytań, myśli.
Likeme (0)

Jeden z moich znajomych założył też, że problemem może być sam fakt, że taka forma edukacji online wymaga ogromnej samodyscypliny, ponieważ niewiele jest elementów nas motywujących do nauki. Zwrócił uwagę na to, że jego zdaniem, fizyczny udział w szkoleniach jest tutaj nie do przecenienia. Myślę, że to ważny argument. Mam też jednak wrażenie, że z tą samodyscypliną też różnie bywa. Robiłem kiedyś płatny kurs kończący się oficjalnym certyfikatem dużej amerykańskiej instytucji - moje pobudki były może proste (zdobyć "papier" i nie wyrzucić kasy w błoto) i może powinienem się wstydzić ich przyziemności, ale one trzymały mnie w ryzach. Wyższe cele znacznie łatwiej mi porzucić, bo są trudniejsze do uchwycenia i zmierzenia.
Likeme (0)

Być może to już nie czas Pop-edukacji, a wręcz disco-polo edukacji. Jedna strona medalu to nieprzygotowany trener, mało atrakcyjna forma bez założonych interakcji, słaba komunikacja z uczestnikami. To najbardziej typowe sytuacje stanowiące przyczynę rezygnacji. Istnieje jednak też druga strona medalu. Z naszej praktyki wynika, że przy szkoleniach darmowych, webinariach po zarejestrowaniu tylko ok. 1/3 decyduje się na uczestnictwo. I mam wrażenie, że ta liczba odpowiada  wcześniejszej liczbie osób, które po zgłoszeniu udziału w konferencji, szkoleniu, warsztacie później nie przychodziły. Czyli 2/3 z osób zgłaszających nie czują się odpowiedzialne za swoje decyzji. Dwie strony medalu tego samego problemu. Może warto rozpocząć edukację społeczną, jak być odpowiedzialnym zarówno za proponowane szkolenia on-line, jak i za świadome uczestnictwo.
Likeme (0)

Bardzo interesujący tekst Piotrze. Może nie mam racji ale odnosząc się do własnego doświadczenia, myślę, że powód przedstawionych prze Ciebie  statystyk jest jeszcze inny...Otóż sama przyznam, że rozpoczynałam kilka "aktywności" w postaci kursów on-line i nie skończyłam ich - I to nie dlatego, że były źle przygotowane albo, że miałam poczucie, że mogę wrócić do treści. Poprostu brakowało mi tego co w edukacji cenię najbardziej - relacji i osobistego kontaktu. Pracując, ucząc się przy komputerze nie potrafiłam utrzymać swojej aktywności tak jak robię to zazwyczaj na kursach czy szkoleniach w kontakcie bezpośrednim - może ta moja refleksja nie jest odkrywcza ale jak dla mnie tłumaczy nieco sytuację przedstawioną prze Ciebie w tekście. Pozdrawiam serdecznie 
Likeme (0)

Bardzo blisko mi do Twojej wypowiedzi Moniko. Relacja i żywy kontakt jest dla mnie bardzo ważny na szkoleniu. Zarówno motywuje jak i sprawia, że sam proces edukacyjny jest przyjemniejszy i pozwala uczyć się od innych uczestników. Dlatego też decydując się na szkolenie online wybieram te w których uczymy się synchronicznie razem z trenerem. Daje to namiastkę bycia razem mimo, że każdy siedzi na swoim fotelu.
Za swój pierwszy kurs online zapłaciłam ok 800 zł (było to 6 lat temu) i do dziś tylko dwa razy zalogowałam się na platformie (czasami sobie o nim przypominam i dopada mnie "kac moralny" związany ze zmarnowanymi środkami...)
Likeme (0)

Świetne jest to, że to bardzo indywidualna sprawa. W zasadzie w każdym Top Ileśtam Powodów Prze Które Porzucamy Naukę Online podaje się brak kontaktu z żywym nauczycielem jako jako jeden z głównym. Jednak ja nigdy tak nie miałem, choć bardzo nie lubię kursów, które są mi w zasadzie niepotrzebne. Brak człowieka mi nie przeszkadza, ale często "buszuję" do momentu, aż znajdę to, czego potrzebuję, a później znikam. I to też wyraża się w statystykach niezbyt chlubnie. Nauka nie oznacza jednak przecież czytania "od dechy do dechy", a skala procentowa może tutaj "krzywdzić" realne efekty uczenia.
Likeme (0)

Users have already commented on this article

Chcesz zamieścić komentarz? Zaloguj się lub Zarejestruj się.